Rodzima Wiara

Duchowe i mistyczne tradycje w obszarze rodzimowierstwa kultury Indoeuropejskiej czy Indoaryjskiej obejmują całą spuściznę misteryjnych kultów z obszaru wszystkich państw przynależnych do naszej Indoeuropejskiej rodziny kulturowo-religijnej. Począwszy od najbardziej znanej misteryjnej duchowości greckiej czy rzymskiej, celtyckiej, germańskiej, skandynawskiej, aż po duchowość i misteria perskie oraz wedyjskie w Indii – to wszystkie jest Rodzima Wiara, a w tym także Słowiaństwo oraz cudowna, misteryjna tradycja duchowa, mistyczna i magiczna znana jako Himawanti. 

rodzima-wiara

Wskrzeszając Bogów Słowian

W Dniu Wiosny, jak co roku o tej porze, płoną rytualne ogniska, przy których ludzie w białych szatach oddadzą cześć Świętowitowi, Laili (Lejli), Mokoszy, Żywii, Perunowi czy Swarożycowi. To ci, którzy w poszukiwaniu własnej tożsamości odrzucają skorumpowane i pedofilią księży skażone chrześcijaństwo i kłaniają się w modlitwach bóstwom przepędzanym z polskich puszcz przed tysiącem lat. Kim są i w kogo wierzą ci, których bóstw jednak nie udało się wypędzić pomimo zbrodniczego i ludobójczego palenia setek tysięcy wyznawców Słowiaństwa na stosach chrześcijańskiej inkwizycji czyli morderczej orgii zbrodni z krzyżem w ręku. O zachodzie słońca wszyscy wyznawcy i sympatycy Słowiaństwa stają w uświęconym tysiącami lat tradycji kręgu. Płoną rytualne ogniska, płoną święte pochodnie. Żerca, czy raczej żyrca w białej szacie zaczyna duchowy obrzęd prawdziwej religii Narodu Polskiego: dziś jest dzień Jarego Święta, chwalmy Mokosz – Matkę Ziemię, by wilgocią przesiąknięta, udźwignęła plonu brzemię.

Kapłani i kapłanki Słowiaństwa kolejno oddają cześć bogom: Mokoszy, Perunowi, Swarożycowi. Miecz wbija się w miękką ziemię: to pierwsza wiosenna błyskawica boga grzmotów Peruna symbolicznie zapładnia Matkę-Ziemię. Dwóch wojów staje do pojedynku: Perun – słowiański Zeus, Odyn czy Jowisz, Gromowładny, walczy z uosabiającym siły chaosu Żmijem. Jak co roku zwycięża władca gromów. Kapłani składają bogom obiatę: kołacz, malowane jajka, miód pitny. Ich śladem idą wszyscy zgromadzeni: ofiarę kładą przed posągami bóstw, wrzucają do ognia lub zakopują w ziemi. Grają bębny, miód pitny leje się strumieniami, formuje się taneczny korowód, który zatrzymuje się dopiero nad pobliskim strumieniem. Zewsząd słychać: odejdź martwe, odejdź stare, my palimy ognie jare. Podpalona słomiana Marzanna ląduje w wodzie. Bogini zimy i śmierci została przepędzona. Czas na wiosnę, czas na nowe życie.

W ten sposób przez klerofaszystów tzw. neopoganie czyli wyznawcy Słowiaństwa z Zachodniosłowiańskiego Związku Wyznaniowego „Słowiańska Wiara” od czterech lat świętują Jare Gody – Dzień Wiosny. Tak będzie i dziś na Ślęży, jak co roku od tysięcy lat. Rytualne ogniska zapłoną także w innych częściach Polski: rodzimowiercy będą wzywać słowiańskich bogów, składać ofiary i oddawać cześć Mokoszy czy Lejli – bogini opiekującej się ziemią, wodą, kobietami i płodnością. Dla nich dzień wiosennej równonocy to święty czas. Wskrzeszają bogów, którzy przetrwali w zaciszu polskich puszcz tysiąc lat katolickiej okupacji ideologicznej i zbrodni chrystianizowania, znacznie gorszej w skutkach od komunizmu i marksizmu.

Każda słowiańska osada miała swoją świątynię, chram, kącinę czy gontynę jako centralne miejsce kultu i kultury swojej małej społeczności. Aż do XV-XVI wieku w miejsce zniszczonych w procesie katolickiej inwazji świątyń słowiańskich budowano katolickie kościoły. Generalnie wszystkie katolickie kościoły powstałe do XV?XVI wieku stoją w miejscach dawnego słowiańskiego kultu religijnego i jako takie powinny zostać zwrócone rodzimowiercom, chociażby na żądanie jednego tylko wyznawcy słowiańskiej wiary z okolicy. Twierdzenia skatoliczonych pseudonaukowców zajmujących się zamiast badaniem religii przodków to usuwaniem i ignorowaniem jej śladów oraz bałamuceniem opinii publicznej jakoby nie było archeologicznych dowodów na istnienie słowiańskich świątyń, to jedynie chora katolicka propaganda katolickich pseudonaukowców opłacanych sowicie przez kler za niszczenie śladów kultury słowiańskiej i ukrywanie tej najbardziej zbrodniczej prawdy o wielkiej kulturze religijnej Słowian na ziemiach Polski. Świątynie bóstw męskich prowadziły szkoły i uczelnie dla młodzieży męskiej, a świątynie bogiń takich jak Mokosz czy Lajla prowadziły szkoły dla dziewcząt. Kultura słowiańska nie była wcale zacofana jak malował to zwodniczo chrześcijańsko-germański najeźdźca i okupant, który próbuje zwodzić lud aż po dzień dzisiejszy. W Polsce ciągle żyje około pięćdziesięciu słowiańskich rodów przechowujących żywe tradycje, jednak niestety z uwagi na szkodliwość katolickiej okupacji – kapłani Słowiaństwa ciągle pracują w głębokiej konspiracji. Wszak prywatne zbiory mogą szybko spłonąć jak to bywało ondziej w warunkach tworzonych przez watykańskiego okupanta ideologicznego, politycznego i militarnego.

Przebudzenie i wzrost prawdziwej wiary i kultu ludów słowiańskich

Znawcy tematu, pytani o liczbę polskich neopogan-rodzimowierców, z zakłopotaniem kręcą głowami. Przyznają, że niełatwo zdefiniować wyznawców religii funkcjonującej wśród Słowian przed chrystianizacją i w podziemiu podczas katolickiej, brutalnej okupacji ideologicznej. Czy będą to członkowie jednego z trzech oficjalnie zarejestrowanych w Polsce związków wyznaniowych skupiających czcicieli słowiańskich bóstw? Czy są to osoby regularnie biorące udział w pogańskich rytuałach? A może to ci, którzy po prostu wierzą w świętość natury i czasami przyjdą na uroczystość Jarych Godów, Kupały czy Dziadów? Wszak oprócz oficjalnie zarejestrowanych jako związki wyznaniowe wspólnot, gmin słowiańskiej wiary istnieje całkiem dużo stowarzyszeń świeckich propagujących te same ideały, a także dużo, może kilkadziesiąt nigdzie nie rejestrowanych w obawie przed katolickimi represjami i antysektową nagonką kościelnych pedofilów klubów, grup i ruchów odnoszących się do rodziemej wiary Narodu Polskiego jaką jest od zawsze słowiański kult bogów.

Scott Simpson, Amerykanin od 17 lat mieszkający w Polsce, pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego i autor monografii polskich neopogan ocenia, że zadeklarowanych rodzimowierców, którzy nigdy nie zapomną o obiacie dla Świętowita i zawsze pokłonią się świętemu dębowi jest około 2 tysiące. Liczbę sympatyków ruchu rodzimowierczego może sięgać 10 tysięcy. Czy to dużo? – Zależy jaki przyjmie się punkt widzenia. Polacy budowali swoją tożsamość w oparciu o silny przymusowy związek z religią katolicką narzucającą się siłą w charakterze okupanta ideologicznego i militarnego. Datę chrztu Polski uznaje się za początek skatoliczałego państwa polskiego, które jako słowianskie istniało już w IV wieku o czym są ukrywane acz liczne świadectwa historyczne. Polska istniała też w VII wieku, gdy dotarli do niej pierwsi misjonarze Arabscy szerzący Islam, co skrzętnie odnotowali w swoich kronikach. W takiej sytuacji odwoływanie się do wierzeń przedchrześcijańskich nie jest łatwe. Dla przeciętnego Polaka może stanowić kompletną egzotykę – mówi Simpson. Polska została zniszczona kompletnie w latach 1030-1040 w czasie antykatolickiej Rewolucji, ogólnonarodowego powstania przeciw okupacji katolickiej, które skończyło się klęską i rzezią słowiańskiego duchowieństwa, szkół, uczelni i miejsc kultu – pomija skrzętnie Simpson zwieszając głowę w obawie o utratę posady na Uniwersytecie w III/IV RP. 

slowianski-krag-swiatla

Sami rodzimowiercy za prekursora współczesnych badań nad Słowiańszczyzną uznają Zoriana Chodakowskiego (prawdziwe nazwisko to Adam Czarnocki) – entografa, archeologa i historyka. Zorian Chodakowski zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, prawdopodobnie został zlikwidowany przez katolicką inkwizycję dla której był jedynie celem do zlikwidowania. W swojej pracy „O Sławiańszczyźnie przed chrześcijaństwem” z 1818 roku twierdził, że chrześcijaństwo częściowo zatarło cechy Słowian, zniszczyło ich dorobek kulturowy. Elementy pogańskiej historii, religii i kultury miały jednak przetrwać w zakonspirowanym folklorze ludowym. Twierdził, że odrodzenie duchowe Narodu Polskiego stanie się możliwe dzięki szeroko zakrojonym badaniom nad mieszkańcami wsi i ich obyczajami. To między innymi dzięki Zorianowi Chodakowskiemu wieszczowie romantyzmu w swoich dziełach mogli nawiązywać do zwyczajów i mitologii słowiańskiej. Romantyczna eksplozja ludowości sprawiła, że ówczesne polskie elity intelektualne po raz pierwszy od wieków zetknęły się znów z pojęciami wywodzącymi się z kultury rodziemej, słowiańskiej. Pojawiały się kolejne prace naukowe i popularyzatorskie.

W międzywojennej II RP, pomimo represji katolicko-politycznych i prokuratorskich, powstały organizacje jawnie odwołujące się do słowiańskiego dziedzictwa narodowego: nacjonalistyczna, tworząca własną ideologię Zadruga i skupiające się na rekonstrukcji dawnych wierzeń Lechickie Koło Czcicieli Światowida. Po wojnie Słowianie nie mogli działać oficjalnie, ale spotykali się nadal, starali się odprawiać obrzędy, przyciągali do swojego środowiska ludzi zafascynowanych słowiańską przeszłością. Władza nie zawracała sobie nimi głowy, ale w tajnym porozumieniu z kościołem katolickim po cichu izolowała i ograniczała ich działalność. Prawdziwym przeciwnikiem komunistów był Kościół katolicki, tyle, że za cenę ugody z firmą papieską izolowano i eliminowano mniejszości w białych rękawiczkach. Kościół katolicki w materii eliminacji swoich przeciwników religijnych pozostawał w doskonałym sprzymierzeniu z komunistami dla których wszelka religia była celem do zlikwidowania. Zresztą największym sprzymierzeńcem Kościoła katolickiego zawsze był sam Szatan, bo tylko Szatan mógł współkierować z katolicyzmem setki lat trwającą ludobójczą rzeź inkwizycyjną i nazywać ją świętą.

Gdy po 1989 roku możliwe stało się na pewien czas zakładanie stowarzyszeń i związków wyznaniowych, rodzimowiercy wyszli z podziemia. Rodzimy Kościół Polski, Polski Kościół Słowiański, Zrzeszenie Rodzimej Wiary czy odwołujące się do tradycji przedwojennej Zadrugi Stowarzyszenie na Rzecz Tradycji i Kultury „Niklot” to tylko niektóre z organizacji skupiających dziś ludzi poszukujących tożsamości w wierze przodków. – Ruch przeżywa rozkwit – nie ma wątpliwości Igor Górewicz, zastępca naczelnika Rodzimej Wiary. Od razu jednak zastrzega: – Mamy jednak do czynienia z typowym dla tego etapu rozwoju rozbiciem. Przychodzi wielu nowych ludzi. To głównie studenci, ludzie myślący, poszukujący swojej tożsamości, zafascynowani przeszłością. Pojawia się dużo nowych, działających niezależnie od siebie, inicjatyw. Tak to już jest u Słowian – śmieje się.

Aktualnie już od 1995 roku prawo zakładania związków wyznaniowych istnieje w praktyce tylko na papierze, a osoby próbujące jakiś związek założyć są metodycznie represjonowane przez polską policję i katolicką bezpiekę papieską o charakterze współczesnego gestapo. Przekonało się już o tym boleśnie kilkanaście związków, którym odmówiono rejestracji. Nieformalnie od prawników pomagających w rejestracji wiadomo, że katolicki episkopat, a ściślej Józef Glemp osobiście reglamentuje zgodę na rejestrację. Kosztuje to ze 100 tysięcy PLN na Glempa i drugie tyle dla katolickiego prawnika pomagającego w rejestracji. Liderzy próbujący rejestrować jakiś nowy związek dostają się natychmiast pod obstrzał katolickiej prasy, są wyzywani od niebezpiecznych, terrorystycznych sekt i wciągani na formalnie katofaszystowskie listy celów do likwidacji, jak lista sekt na katolickim serwerze KUL o nazwie psychomanipulacja.pl gdzie są cele do wymordowania przez inkwizycję wystawione.

Pan Górewicz w ma 34 lata, w ruchu słowiańskim działa od kilkunastu lat. Mieszka w Szczecinie, zawodowo zajmuje się rekonstrukcją historyczną – pomaga filmowcom, reżyseruje walki, organizuje festiwale historyczne. Przewodzi „Drużynie Grodu Trzygłowa” – jego wojowie wystąpili w kilkunastu filmach dokumentalnych i fabularnych, m.in. w „Starej Baśni”. Jego trzyletni syn Czcibor na co dzień bawi się elementami rynsztunku słowiańskich wojowników. Pan Górewicz, zanim został zastępcą naczelnika Rodzimej Wiary, działał w „Niklocie”, stowarzyszeniu sprzeciwiającym się m.in. „mieszaniu kultur, języków, narodów i ras”. To właśnie ludzie „Niklota”, w tym Pan Górewicz, brali udział w jedynym jak do tej pory flircie neopogan z polityką. Sześć lat temu dostali się do władz szczecińskiej Samoobrony i bez powodzenia kandydowali w wyborach samorządowych z jej list. Dziś p. Górewicz podkreśla, że ten etap ma już za sobą. – To była inicjatywa kilku osób, a nie całego ruchu. Rodzimowiercy szanują tradycję, ale nie należy wiązać nas z żadną partią czy ruchem politycznym. Nie jesteśmy też sektą, nie stosujemy żadnych psychomanipulacji, nie mamy nic wspólnego z okultyzmem czy ruchami New Age. My nie tworzymy żadnych nowych religii. Odtwarzamy tylko to, co zostało zapomniane – mówi.

Słowiaństwo – Prawdziwa Stara Wiara Polan i Lachów

Odbudowywanie, restauracja Słowiaństwa to nie jest to łatwe zadanie. – Słowianie praktycznie nie zostawili po sobie źródeł pisanych, materiały archeologiczne też są skromne. Mniej więcej wiadomo w co i w kogo wierzyli, ale odprawiane dziś przez rodzimowierców rytuały są raczej wyobrażeniem na temat zachowań religijnych naszych przodków niż ich wiernym odtworzeniem. Pewne elementy wierzeń pogańskich przetrwały w kulturze ludowej, ale nikt poważny nie będzie twierdził, że wie, jak dokładnie wyglądały obrzędy Jarych Godów czy Kupały ponad tysiąc lat temu – mówi katolicki antropolog kultury, dr Jan Witold Suliga. Przemysław Mrugacz, 28-letni historyk, członek zarządu Słowiańskiej Wiary tłumaczy: – Oczywiście, że nie jesteśmy w stanie dokładnie odtworzyć obrzędów Słowian, ale po to cały czas konsultujemy się z lingwistami, antropologami i archeologami, by robić to możliwie wiernie. Przetrwało jednak przynajmniej 50 kapłańskich rodów słowiańskich kultywujących dawne rytuały i obrzędy, które pozostają w możliwie najwierniejszej postaci, o ile w trakcie stuleci przechowywania i praktykowania potajemnie w obawie o zamordowanie przez katolicką inkwizycję, nie zostały częściowo zmodyfikowane lub zniekształcone. Liturgia jednak ma to do siebie, że przekazywana z dziada pradziada zachowuje się w konserwatywnej czyli tradycyjnej formie.

Każda grupa rodzimowierców posługuje się własnymi wzorami rytuałów, ale wszyscy słowiańscy neopoganie obchodzą pięć głównych świąt, opartych na kalendarzu słonecznym. Jare Gody to święto ku czci odradzającego się życia i początek słowiańskiego nowego roku rolniczego. Podczas nocy Kupały (23 czerwca) czci się ogień, wodę, słońce, życie i miłość. Święto Plonów (21 września) to powitanie jesieni – należy wtedy podziękować bogom, czyli rodzimym archaniołom i aniołom za plony i poprosić ich o przychylność w następnych. W Dziady (w okolicach 2 listopada, wedle faz księżyca) przodkowie wracają do świata żywych. Rodzimowiercy wspominają zmarłych i spożywają z nimi symboliczną wieczerzę, duchową ucztę. W dzień przesilenia zimowego, 22-23 grudnia, obchodzi się Godowe Święto. To moment symbolicznego zwycięstwa światła nad ciemnością – zaczyna przybywać dnia, a nocy ubywać. Słoneczny Archanioł, Bóg Swaróg znów odzyskuje władzę nad światem, niesie ludziom nadzieję, napełnia ich radością i wiarą, przynosi pocieszenie.

Najważniejszymi elementami rytuałów jest obecność żyrców, czyli kapłanów prowadzących obrzęd duchowy prawdziwej religii Narodu Polskiego. Palenie ofiarnego ognia; składanie bogom i żywiołom ofiary zwanej obiatą; zanoszenie do bóstw słowiańskich próśb i podziękowań; dzielenie się chlebem i miodem; wznoszenie toastów; wspólne śpiewy i tańce. – Każde z tych świąt ma swoje znaczenie, nierozerwalnie związane z cyklem natury, z harmonijnym życiem wśród przyrody, z prawdziwą ekologią. Poprzez uczestnictwo w nich wyrażamy swój szacunek dla przyrody, podkreślamy jej mistyczną naturę. Jednak nie należy utożsamiać rodzimowiercy z człowiekiem, który kilka razy w roku ubierze słowiański strój i wypije w kręgu miód. Rodzima wiara to filozofia życia – przekonuje Mrugacz. I wymienia jednym tchem: – To głęboki szacunek dla swoich korzeni, przyrody i przodków. To umiejętność dostrzegania w otaczającym nas świecie elementów sacrum. To życie w sposób godny, czyli taki, który nie krzywdzi innych i prowadzi do rozwoju. Górewicz dodaje: – Zostając rodzimowiercą trzeba przygotować się na poświęcenie. To nie jest religia pocieszenia. Nie ma objawienia, dogmatów, nie udziela odpowiedzi na wszystkie pytania. Zmusza do ciągłej refleksji intelektualnej, wspólnej dyskusji o rzeczach ostatecznych i najważniejszych.

Liczne relacje etnograficzne wskazują na wiarę w duszę wśród Słowian, choć nie jest rzekomo jasne jak Słowianie postrzegali jej koncepcję. Duszę przynosił ze sobą ptak, zwykle bocian – przeświadczenie to w zmodyfikowanej formie przetrwało w folklorze do dzisiaj. Dusza za życia mieszkała według najpowszechniejszego wierzenia w sercu i była utożsamiana z oddechem. Według części relacji po śmierci ponownie w formie ptaka odlatywała ona do Wyraju, co miałoby się wiązać z powszechnym obyczajem ciałopalenia. Część badaczy uważa, że istniały dwa rodzaje wierzeń – w wyraj „niebiański” i konkurencyjnie w podziemne Nawie. Zdaniem Andrzeja Szyjewskiego była to raczej koncepcja podwójnej duszy – jej część trafiała do Nawie, reszta natomiast, utożsamiana ze swoistym pierwiastkiem rodowym, do Wyraju. Szyjewski posunął swoją koncepcję dalej, uznając, że dusza ta następnie była odsyłana na ziemię przez Roda by w drodze reinkarnacji stać się częścią nowego ludzkiego istnienia. Powszechna była wiara w możliwość przynajmniej częściowego pozostania duszy na ziemi. Doprowadzało to do powstawania wiary w często opisane szkodliwe demony. Aby zapobiec przekształceniu się duszy w wąpierza czy upiora stosowano skomplikowane obrządki pogrzebowe – np. otwierano wszystkie okna domu by dusza mogła swobodnie ulecieć lub zacierano ślady za pogrzebowym orszakiem.

Rodzimowierca to nie katolik

Rzekomy specjalista od kultów Jan Witold Suliga, ksywa Suljan, który na codzień zajmuje się zwalczaniem rodzimowierczej duchowości w ramach swojego katolicko-inkwizycyjnego Centrum Duchowych Uzależnień podkreśla, że nie istnieje zwarta doktryna rodzimego neopogaństwa. – Bo też Słowianie nigdy nie mieli takiej doktryny. Nie było sformalizowanego kultu, plemiona nazywały bogów w odmienny sposób. Poszczególne bóstwa Słowian miały przede wszystkim odniesienie do świata natury, a nie jak u Germanów do świata społecznego. W takich religiach nie ma mowy o przykazaniach czy świętych księgach – mówi. W co więc wierzy polski rodzimowierca? – Dobre pytanie. Istnieją spore różnice między poszczególnymi organizacjami słowiańskimi. Rodzimy Kościół Polski twierdzi, że istnieje Bóg Najwyższy, czyli Świętowit, a pozostali bogowie są jego emanacjami. Dla nich Świętowit to ten sam Bóg, któremu na swój sposób oddają cześć sekty chrześcijańskie czy sekta katolicka. Inne grupy są natomiast zdecydowanie politeistyczne – oddają cześć wielu bogom odpowiedzialnym za poszczególne dziedziny życia i będącym źródłem życia, mocy i szczęścia – mówi Scott Simpson.

Rodzimowiercy nie zastrzegają sobie prawa do posiadania monopolu na prawdę objawioną. Uznają pluralizm religijny, wielość poglądów i form kultowych. Żadna z grup nie prowadzi wyraźnej działalności misyjnej, nie poszukuje aktywnie nowych wiernych na sposób chrześcijańskich prozelitów. Wyznawcy dawnych bogów nie znają pojęcia grzechu w chrześcijańskim, sekciarskim rozumieniu. Jeżeli popełnią czyn niegodny, nie mieszczący się w ramach dopuszczalnych norm moralnych, podlegają potępieniu ze strony społeczności, ale bogowie nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia. Nie potępią go ani nie odpuszczą win. W rodzimej wierze nie istnieją też – poza ogólnym postulatem dążenia do dobra i samorozwoju – ostre kryteria moralnej oceny danego postępowania. – Refleksja nad zasadami moralnymi i ich realizacją w codziennym życiu na modłę katolicką praktycznie nie istnieje. Rodzimowiercy skupiają się na obrzędowości i uduchowieniu, na przywracaniu tradycyjnego narodowego kultu religijnego we własnym narodzie. To pochłania ich najwięcej uwagi i stanowi główną formę uczestnictwa w życiu religijnym – podkreśla Simpson. – W tym względzie nie różnią się wiele od polskich katolików, którzy w zdecydowanej większości przedkładają udział w obrzędach nad moralną refleksję. Widać, że Polacy, nawet pochodzący z tak różnych religijnie światów, i tak wyznają podobny styl religijności narzucony przez tradycję. Tyle refleksji religioznawcy Simpsona.

Lajla, Lajlo, Tobie cześć i chwałę oddajemy,
Lajla, Lajlo, tobie Polskę i Naród zawierzamy,
Twój kult na Polskiej ziemi na zawsze przywracamy!
JESSE, JESSE – Zmiłuj się nad nami…

Wyraz Bóg, Boh, pochodzi z Sanskrytu od słowa BHAGA – bogacz, bogactwo, dawca wszelkiego dobra. Bóg jest Bogaty i udziela wszelkich bogactw tym, którzy proszą. Wyobrażeniem Boga Najwyższego u Słowian był JESSE (Jassa, Jasz), stworzyciel świata, ten JESSE, który stworzył wszystko jednym słowem HALU, bardzo często powtarzanym w słowiańskiej liturgii. JESSE nazywany był także słowem BIE, co oznacza tego, który jest, tego, który zawsze istnieje. JESSE w pojęciu Słowian jest wyobrażeniem bytu przed wiekami i bytu poza wiekami. Jesse jest dla Słowian uduchowieniem bóstwa, nie ma posągów ani gontyn. Jesse było i jest najczystszym, najracjonalniejszym pojęciem istoty żyjącej w nas, koło nas, w szmerze liści, w wartkich nurtach rzek, w morskich głębinach, na wyżynach, w skałach i górach, w śniegach, we wnętrzu ziemi i w tarczy słonecznej. Jesse jest siłą rządzącą i utrzymującą w równowadze wszystkie stworzone światy, siłą opiekującą się wszystkim co w tych światach się znajduje. Jesse jest niewidzialnym Najwyższym Bogiem Słowian. 

Słowianin, wymawiając wyraz JESSE, wznosił oczy, wodził nimi po nieboskłonie, następnie schylał w kornym pokłonie głowę do piersi przed Tym, który jest wszędzie i we wszystkim. A co zrobili katoliccy, chrześcijańscy najeźdźcy? Ano ukuli słowo Jezu na podobieństwo Jesse dla zmylenia prostych ludzi, chociaż polskie Jezus czy Jezu nijak się ma do łacińskiego i hebrajskiego odpowiednika. I tak uprawiano prozelickie tępienie prawdziwej wiary tej naszej kochanej Polskiej Ziemi, naszego Narodu. Wedle wierzeń słowiańskich na Wawelu odbywał się pośmiertny sąd nad duszami zmarłych. Dusze po odbyciu w zaświatach stosownej kary za swe uczynki, po odbyciu pokuty nadanej przez Bóstwo, Życiowrat obdarzał powtórnym życiem i pozwalał wracać duszy na ziemię w nowym ciele. Życiowrat nakazywał duszy żyć lepszym życiem aby uniknąć kolejnej kary w zaświatach.

Słowianie czcili Boga w Ogniu, podobnie jak zaratustrianie, czcili duchy przyrody w postaci żywiołów, ziemię,wodę, ogień i wiatr. Słowianie przysięgali na żywioły, na ogień czy wodę i na ziemię. Słońce nazywali wszechwidzącym Okiem Boga, Biełboha, Białego Boga Światła czyli Świętowita. Swanty znaczy Święty a Wit to zwycięzca, jako że Słońce zwycięża ciemności nocy. Do największej świątyni Świętowita na Rugii zjeżdżali wyznawcy z całej Słowiańszczyzny, z najdalszych zakątków zajmowanych przez Słowian. Podobnie było z innymi wielkimi świątyniami do których z okazji świąt zjeżdżano z bardzo odległych stron na wielodniowe celebracje. Słowianie wierzyli, że dusza jest nieśmiertelna i podlega ponownym narodzinom, a zmarli żyją po śmierci ciała jako duchy tak zwany Wele. Słowianie mieli wielką cześć dla welów, duchów zmarłych przodków. Duchy mszczą się lub są psotliwe jeśli żywi w czymś im uchybiają. Wele mogą spowodować nieurodzaj, pożar, powódź albo chorobę. Dlatego odlewa się dla welów, dla przodków trochę miodu i piwa na ziemię, a kawałka spadłego ze stołu chleba czy innego produktu nie podnosi się dla dalszej konsumpcji. Pokarm który upada na ziemię zostawia się dla duchów przodków. Generalnie słowiańska kultura paliła zwłoki i dziś każdy Słowianin zadba, aby ryt pogrzebowy był spaleniem zwłok, co daje oczyszczenie z ziemskich więzów i ułatwia wstęp do niebios.

Aż do XIX wieku to nie graniczne i niemal pozbawione osadnictwa Karpaty, lecz centralnie położone Góry Świętokrzyskie uważano za najwyższe góry Królestwa Polskiego, a ich główny szczyt Łysą Górę – za najwyższą górę Królestwa. Na początku XVII wieku dziejopisarz Szymon Starowolski w dziełku Polska albo opisanie położenia Królestwa Polskiego zanotował: Pośrodku Małej Polski sterczy jedna tylko góra, Łysą zwana. Było to i jest największym miejscem zlotów tradycyjnego kapłaństwa Słowiańskiego i wiernych, a każdej soboty odprawiano tutaj rytuały ku czci bogini zielarstwa, ziół i uzdrawiania zwanej Sobotą. Łysa Góra (595 m n.p.m.) to drugi co do wysokości szczyt Łysogór, najwyższego pasma Gór Świętokrzyskich. Ponieważ jest położona na wschodnim krańcu Łysogór, wydaje się najwyższym wzniesieniem, mimo że o 17 m ustępuje wysokością sąsiadce od zachodu – Łysicy. Na dodatek wierzchołek Łysej Góry pokrywają gołoborza, które sprawiają, że jest „łysa” – nieporośnięta lasem. Dzięki takiemu położeniu i topografii wierzchołka Łysa Góra była od dawien dawna penetrowana przez mieszkających w okolicy ludzi. Wiadomo, że okresowo była nawet czczona jako święta góra Narodu Polskiego. Uznawana jest za jedno z najświętszych miejsc dla słowiańskiej kultury religijnej wszystkich plemion Polan i nie tylko.

W okresie wpływów rzymskich, w I – IV wieku e.ch., powstało rejonie Gór Świętokrzyskich olbrzymie zagłębie metalurgiczne. Jego centrum produkcyjne rozciągało się u północnych i zachodnich podnóży Łysogór. Znaleziono tu pozostałości w postaci kotlinek i wypalonego żużla ponad 700 tysięcy dymarek. Strefa osadnicza rozciągała się dalej na południowy wschód, w stronę Wisły. Także na obszarze późniejszej Nowej Słupi odkryto liczne ślady piecowisk. Strefa produkcyjna obejmowała również zbocza gór. Badacze podkreślają, że w wypadku Łysej Góry nie objęła jej bezleśnego plateau, choć liczne ślady dymarek znajdujemy na północnych zboczach. Pośrednio wskazuje to, że wierzchołek mógł mieć poważne znaczenie kultowe i dla pracy przemysłowej był zakazany.

Przebywający tu coraz liczniej od VII wieku Słowianie prawdopodobnie zaniechali już samodzielnego, coraz mniej opłacalnego wytapiania żelaza. W każdym razie zagłębie hutnicze już się nie odrodziło, a coraz bardziej upadło. Od VIII wieku region łysogórski był coraz gęściej zasiedlony. Efektem rozwoju osadnictwa było rozbudowanie na wierzchołku Łysej Góry wałów kamiennych, otaczających plateau szczytu od wschodu, od strony jedynego dogodnego podejścia. Ich funkcja jest w zasadzie bezdyskusyjna – większość badaczy uważa je za pozostałości kręgu kultowego, natomiast nieliczni badacze uważają je dodatkowo za resztki grodu refugialnego, w którym jako w miejscu świętym w razie zagrożenia chroniła się okoliczna ludność.

We wczesnym średniowieczu władcy mieli obszerne posiadłości otaczające aglomerację łysogórską od północy (Kamienna), zachodu (tereny między Bodzentynem a Kielcami) i południa (Łysogóry wraz z Pasmem Jeleniowskim). Od końca XI lub początku XII wieku e.ch. aż po stulecie XIII trwał proces ich szemranego przekazywania w ręce Kościoła katolickiego, który dokonywał zbrodniczej chrystianizacji i kolonizacji tych terenów, niszcząc metodycznie wszelkie sanktuaria słowiańskie i zakładając w nich swoje klasztory czy kościółki.

Około 1137 roku skatoliczały bez umiaru, antypolski książę Bolesław Krzywousty, wspomagany przez komesa Wojsława, fundował na wierzchołku Łysej Góry opactwo benedyktynów pod wezwaniem św. Trójcy. Mnisi inkwizycyjni przybyli z opactwa w Tyńcu, co zaowocowała długą, trwającą aż do ostatniej ćwierci XIV wieku, zależnością opactwa łysogórskiego od tynieckiego – kolejni opaci łysogórscy wybierani byli spośród mnichów tynieckich. Nowe opactwo otrzymało m.in. cały masyw Łysej Góry oraz obszerne posiadłości u jej stóp, a wszystko po to, aby móc kontrolować te kultowe tereny Słowiaństwa i bezkarnie wyniszczać wszelkie próby restaurowania rodzimej wiary Słowian, prawdziwej religii tej ziemi. Do najważniejszych należała osada Słup, która kontrolowała Przełęcz Jeleniewską, czyli przewężenie między Łysogórami a następnym łańcuchem górskim Pasmem Jeleniewskim. Dzięki temu jej katolicki właściciel kontrolował przebiegający tędy stary szlak komunikacyjny, najkrótsze połączenie drogowe między Krakowem a środkową Polską i Mazowszem. Osada strzegła także jedynej drogi do opactwa dostępnej nie tylko dla piechurów, ale także koni i wozów, chociaż na szczyt Łysej Góry prowadziło też kilka ścieżek leśnych. Dzięki lokalizacji na tak eksponowanym miejscu oraz znacznemu uposażeniu odgrywało opactwo łysogórskie ważną rolę kato-ewangelizacyjną w północnej i wschodniej Małopolsce: na Sandomierszczyźnie, Radomszczyźnie i Lubelszczyźnie. Bezwzględnie niszczyło słowiańską kulturę duchową i w swej istocie nielegalnie okupowało, co czyni cichcem po dziś dzień ograniczając, niszcząc i deprawując święte miejsce religijnego kultu Słowiaństwa.

Bóg Słońca – Bóg Ognia
Swaróg – Swarożyc – Radogost – Dadźbóg

Dla Słowian, podobnie jak dla wielu innych dawnych ludów, oczywistym było uzależnienie trwania biologicznego życia ziemskiego od istnienia i działalności Słońca, którego „wędrówka” wyznaczała cykle przyrody i związanej z nią gospodarki ludzkiej. W związku z tym zajmowało ono najistotniejsze miejsce w modelu świata, a zatem i w mitologii i religii, która zawsze odzwierciedla światopogląd społeczeństwa. Słońce traktowane było jako wielki, niebiański ogień, zaś jego twórca uważany był za najważniejszego z Bogów, a być może Słońce utożsamiano nawet z samym Bogiem. Byłoby to zresztą zgodne z przekonaniem, iż to właśnie ono jest prapoczątkiem wszelkiego życia. Pisząc jednak o Słońcu – ogniu niebieskim – nie sposób czynić to w oderwaniu od ognia ziemskiego i związanego z nim Swarożyca, zwłaszcza, że mitologia Słowian, a tym bardziej nasz stan wiedzy o niej, ściśle zjawiska te łączą. Podobnie zresztą dla uzyskania w miarę spójnego i na ile się uda kompletnego obrazu, trzeba do owego tandemu dołączyć jeszcze postaci Dadźboga i Radogosta. Dlatego też nasza gawęda obejmuje jednorazowo całą czwórkę bogów.

Swaróg – Bóg Słońca

Słowiańskim Bogiem Słońca jest Swaróg, który być może uznawany był za samo ciało niebieskie, a być może za jego twórcę lub też tego, który włada jego tarczą. Imię Swaróg utworzone jest przez dodanie częstej u Słowian końcówki „-óg” do pnia „swar”, a ten z kolei pochodzi od sanskryckiego „svar” oznaczającego blask, niebo, bądź słońce, podobnie jak irańskie „hwar” na oznaczenie światła jasnego nieba. Tak dalekie związki dowodzą, dawności pojęcia Swaroga odziedziczonego jeszcze z okresu praindoeuropejskiego. Z drugiej strony zwracano uwagę, iż imię owo pochodzić może od rodzimego „swarzyć się”, czyli kłócić, a znakomity badacz kultury ludowej Słowian Kazimierz Moszyński sam słyszał na Polesiu, jak podczas burzy rybacy mówili „Boh svarysca”, czyli bóg się gniewa, a w tej samej formie powiedzenie „Bóg swarzy” znane jest i z Polski.

Imię Swaroga pojawia się w tzw. „Kronice Hipackiej”, czyli XII-to wiecznym ruskim odpisie bułgarskiego tłumaczenia kroniki historyka bizantyjskiego z VI wieku Jana Malalasa. Ten ostatni pisał o bogach egipskich, zaś słowiański, chrześcijański już skryba, przepisując tekst uzupełniał go glosami, czyli własnymi wyjaśnieniami, wtrącając imiona znanych sobie bogów słowiańskich. Tam właśnie Swaróg utożsamiony został z Hefajstosem, boskim kowalem, który ukuł słońce i jest uznawany za jego ojca.

W mitologii litewskiej – bliskiej słowiańskiej ze względu na dawną wspólnotę bałto-słowiańską – boski kowal ukuł na ziemi blachę-słońce i rozjarzoną rzucił w niebo. Zachował się też mit opowiadany jeszcze na początku XV wieku przez kapłanów na Żmudzi, iż znaki zodiaku wielkim młotem rozbiły wieżę w której zamknięte było słońce. Należy dodać, iż przez niektórych Swaróg rozumiany jest jako cały panteon zodiakalny, czyli byt ogarniający wszystkich bogów, którzy to z kolei utożsamiani są z poszczególnymi konstelacjami – znakami zodiaku (co byłoby dowodem na wysoką wiedzę astronomiczną dawnych Słowian), a rok kalendarza słonecznego nazywa się Kołem Swarożym (co jest podwójnie uzasadnione, tj. zarówno jeśli Swaróg to 12 zodiaków, jak bez tego założenia, bowiem to właśnie cykliczna „wędrówka” Słońca – Swaroga, wyznacza kolejne lata).

Dlatego też Aleksander Brückner odszyfrowując ów mit uważał, iż to sam Swaróg a nie gwiazdy zodiakowe uwolniły słońce. Mitologiczny motyw uwolnienia słońca oznacza jego oswobodzenie z okowów mroków i lodów zimy, kiedy to na wiosnę dzień staje się dłuższy od nocy, a dzieje się to być może za pomocą uderzeń piorunów, które (porównując z mitologią grecką, w której Hefajstos kuł pioruny dla Zeusa) zostały ukute przez boskiego kowala. Kowal ten kuje zresztą nie tylko pioruny. Jedna z wersji mitu mówi, iż „za niego (władzy Swaroga – przyp. Autora) spadły kleszcze żelazne z nieba i poczęto broń kuć, zamiast dawniejszych kamieni i kijów”. Dowodzi to, iż idea owego boskiego kowala, twórcy słońca pochodzi z okresu, kiedy zaczęto wytapiać żelazo, od kiedy kowalstwo uznawano za rzemiosło magiczne, tajemne, darowane ludziom przez bogów, gdyż żelazo obrabiano przy użyciu ognia, który sam uchodził za świętość, a który pozwalał na swobodne nadawanie kształtów twardej i z pozoru niezniszczalnej materii.

Zarówno Swaróg, jak i samo Słońce doznawali wielkiej czci ze strony ludu słowiańskiego, a ich kult nie ograniczał się do pór obrzędowych, ale widoczny był w życiu codziennym. Staroruski zapis z XI/XII wieku wspomina o ludziach, którzy „czczą południe i kłaniają się na południe się obróciwszy”. Jeszcze do niedawna w Polsce, na Polesiu i na Ukrainie wschód Słońca witano obnażeniem głowy i modlitwą. Powszechnie w wierzeniach ludowych za wroga słońca uchodziła żmija, która miała wypijać jego siłę i mówiono, iż słońce przestałoby świecić, gdyby żmija zbyt długo na nie patrzyła. Pozostałością kultu Swaroga na ziemiach polskich są takie nazwy miejscowe, jak Swarożyn, Swarzędz, a szerzej poza Polską – ruski Swaryż, czeski Svaren, czy połabski Swarzyn- Schwerin.

Bóg Swarożyc

Powiedzieliśmy na wstępie, że nie sposób pojąć istoty i znaczenia Swaroga oddzieliwszy go od postaci Swarożyca, tak samo jak nie sposób zrozumieć kultu Słońca, bez choćby wspomnienia kultu ognia ziemskiego. Nie trzeba chyba udowadniać, że zdobycie przez człowieka umiejętności posługiwania się ogniem ostatecznie wydzieliło ze świata zwierząt i umożliwiło tworzenie kultury. Wszyscy znamy mit o Prometeuszu, który wykradł bogom ogień, ostatecznie uwalniając człowieka. Trzeba jednak dodać, że jak twierdzi Zygmunt Kubiak niektóre z wersji tego mitu widzą w Prometeuszu nie tylko wyzwoliciela ludzkości, ale wręcz jego właściwego stwórcę. Czyżbyśmy dzisiaj byli w stanie posługiwać się naszym dumnym i sterylnym internetem, gdyby nie energia dostarczana nam dzięki procesowi spalania? Ze znaczenia ognia zdawali sobie sprawę i przedchrześcijańscy Słowianie, o których ze źródeł arabskich podróżników z IX wieku wiemy, iż „wszyscy (Słowianie – przyp. Autora) są czcicielami ognia”, natomiast XIV-to wieczny odpis „Słowa Pewnego Chrystolubca” z XII w., donosi o Słowianach, iż „do ognia się modlą zwąc go Swarożycem”. Dzięki temu, mimo, iż przysparza trudności dokładne określenie kim jest i jakie dokładnie funkcje spełnia w religii słowiańskiej, mamy pewność, że Swarożyca należy wiązać z kultem ognia. Dla ognia zaś cześć ludu słowiańskiego wyrażała się choćby w modlitwie „ogińku święty, skarbicku boży, nie dajże nas też nigdy zubożyć”, natomiast nawet ogień trawiący domostwo witano: „witaj nam gościu w czerwonym płaszczu”.

Wyjaśniając znaczenie samego imienia Swarożyca, jest oczywiste, iż pochodzi ono bezwzględnie od Swaroga, a poprzez dodanie końcówki –yc (-icz, -ić) tworzy typowe dla Słowian imię patronimiczne, czyli oznaczające syna Swaroga. Niektórzy jednak, tak jak A. Brückner, twierdzą, iż jest to raczej zdrobnienie, nie oznaczające stosunku pokrewieństwa, ale tę samą istotę, tak jak „księżyc” jest zdrobniałą formą od „ksiądz”, czyli książę. Pozostawałoby więc pytanie, czy Swarożyc jest synem Swaroga, czy może samym Swarogiem? Dla wewnętrznej logiki mitologii Słowian, opisującej zjawiska naturalne, właściwsze wydaje się ustawienie Swarożyca na pozycji swarogowego syna. Tym bardziej, że w mitologiach indoeuropejskich mamy do czynienia z kultem ognia w trzech postaciach – słońca, ognia ziemskiego i pioruna, które to wraz z rozwojem religii stały się osobnymi bóstwami.

Dzięki zapisom kronikarskim z różnych stron wiemy, że Swarożyc był bogiem czczonym zarówno przez wschodnich, jak i zachodnich Słowian, należy więc przypuszczać, że był bogiem ogólnosłowiańskim. Najdokładniejszy opis kultu Swarożyca znamy z przekazów biskupa merseburskiego Thietmara, który żył w czasie panowania Bolesława Chrobrego. Pisze on o związku plemiennym Luciców-Wieletów oraz o głównym plemieniu owego związku Redarach. Donosi on więc o ich stolicy – Radogoszczy, będącej trójkątnym grodem o trzech bramach, w której znajdowała się tylko jedna świątynia, pięknie ozdobiona, „i spoczywająca na fundamencie z rogów zwierząt”. Wewnątrz niej stały posągi bogów „w straszliwych hełmach i pancerzach, każdy z wyrytym u spodu imieniem. Pierwszy pośród nich nazywa się Swarożyc i szczególnej doznaje czci u wszystkich pogan”. Świątynia owa była głównym centrum religijnym Luciców, którzy gdy wyruszali na wojnę, lub szczęśliwie z niej powracali zawsze pozdrawiali Swarożyca i składali mu dary. W niej też przechowano stanice, czyli święte sztandary z wizerunkami bogów, które wynoszone były ze świątyni tylko na czas wojny i niesione przez pieszych. Świątynią opiekowali się specjalni kapłani, którzy podczas obrzędów i ofiar dokonywali w imieniu plenienia wróżb, używając do tego celu świętego czarnego konia, który przestępował przez ułożone włócznie. Warto wspomnieć również o micie, wg którego w przypadku groźby wojny, z jeziora nad jakim znajdowała się Radogoszcz wyłaniał się olbrzymi odyniec z pianą na kłach i tarzał się „wśród straszliwych wstrząsów”. Współczesny Thietmarowi Brunon z Kwerfurtu pisał w 1008 roku w liście do cesarza Henryka II z goryczą: „w jaki sposób mogą zgodzić się diabeł Swarożyc oraz wódz świętych, wasz i nasz Maurycy”. Maurycy jest patronem rycerstwa, więc oba przytoczone opisy ukazują nam, iż Swarożyc musiał dzierżyć w religii rolę zwierzchnią i militarną.

Bóg Radogost

W kilkadziesiąt lat po Thietmarze kronikę swą pisał Adam Bremeński, który nie czytał dzieła swego poprzednika. Również on opisywał główny gród plemienia Redarów, który nazwał jednak Retra i opisywał jako posiadający już 9 bram. W mieście tym, „siedzibie bałwochwalstwa”, znajdowała się świątynia „zbudowana dla bożków; z tych pierwszy jest Redigast. Podobizna jego ze złota, łoże z purpury przygotowane”. Z kroniki tej dowiadujemy się, że w 1066 roku w Retrze zginął biskup meklemburski Jan, którego rzekomo złożono w ofierze Redigastowi, zaś w 1068 roku świątynia i Retra-Radogoszcz została zniszczona przez niemiecką wyprawę pod wodzą biskupa Burcharda, który na świętym koniu Luciców powrócił do Saksonii. Wydaje się jasne utożsamienie owego Radogosta ze Swarożycem z wcześniejszych przekazów, zaś podanie jego imienia mogło być wynikiem bądź pomyłki młodszego kronikarza, który jako nazwę boga podał nazwę miasta (Radogost-Radogoszcz), bądź przez kilkadziesiąt lat wytworzyło się nowe imię zastępcze dla Swarożyca, którego kult stał się oficjalną religią plemienną.

Jeszcze później, bo w XII wieku, opierając się na wiadomościach Adama, o Retrze wspomina Helmold, który posąg Radogosta opisuje jako ozdobiony złotem, na głowie mający hełm w postaci ptaka, a na piersi czarną głowę tura, zaś w prawej ręce dzierżący dwusieczny topór. Helmold pisał też, że Redigast był bogiem Obodrytów, czyli innego niż Lucice związku plemiennego. Ciekawym jest, że wizerunki głów czarnych wołów miały też zdobić obodryckie stanice, a taka głowa jest herbem niemieckiej Meklemburgii.
Bóg Dadźbóg

Dadźbóg jest bogiem, którego kult został poświadczony u Słowian wschodnich. Jego imię przedstawia się również w wariancie Dażbóg, a jego pochodzenie jest dość jasne. Składa się ono z rdzenia daż/dadź, czyli trybu rozkazującego od słowiańskiego „dati”, czyli „dać”, oraz „bog”, „bóg” oznaczającego pierwotnie dostatek i szczęście, pochodzące z sanskryckiego bhagas – udział, szczęście. Zachowało się to znaczenie do dziś w słowie „bogactwo”, czy „ubogi”. Warto również zwrócić uwagę na słowo „zboże”, będące niegdyś określeniem nie samych płodów rolnych, ale wszelkiego dostatku, później zaś „zbożny” oznaczał tyle co dzisiejszy „pobożny”. Dadźbóg jest więc dawcą dostatku. Można wyciągnąć wielce prawdopodobny niosek, iż jego pojęcie i rola przyczyniły się do nazywania przez Słowian wszelkiej istoty najwyższej Bogiem, zamiast Deus, Dievas z innych języków indoeuropejskich.

Jeśli Dadźbóg jest tym, który daje dostatek, musi być bóstwem suwerennym, w którego kompetencjach leży rozdzielanie dóbr. Wspomniany przy opisie Swarożyca kronikarz arabski opisując zwyczaje Słowian wspomina, że po zbiorach unoszą zboże ku niebu, mówiąc: „O Panie, tyś jest, coś nam dał pożywienie, daj je nam i dziś w obfitości”. Z drugiej strony należy pamiętać, iż dla Słowian, jako ludu rolniczego źródłem wszelkiego dostatku a nawet życia było – jak powiedzieliśmy – słońce, pojmowane jako najwyższy ogień niebiański, w jakiś sposób więc Dadźbóg musi być ze słońcem związanym. I jest. Słowiańskie dopiski (glosy) do tłumaczenia bizantyjskiej kroniki Jana Malalasa, którego fragmenty zostały zapisane w najstarszej kronice ruskiej Powieści Lat Minionych Nestora, tłumaczą imionami słowiańskich bogów opisy rzekomych stosunków egipskich: „Po śmierci Feostowej (Hefajstosa – I.D.G.), którego i Swarogiem zowią, panował Egipcjanom syn jego Słońce, który jest Dażbóg, był silny mąż, nie chciał zakonu (prawa – przyp. Autora) Swaroga ojcowskiego wzruszyć(…). Homer poeta rzekł o nim, jako Dażbóg Afrodytę oskarżył (…)”. Po śmierci Dażbożej, syna swarogowego.”.

Zostało więc jasno powiedziane, że Dadźbóg jest Słońcem, synem Swaroga, boskiego kowala. Wyciągano więc wnioski, iż Dadźbóg to Swarożyc, czyli z nazwy syn Swaroga, bóg ognia. Niektórzy autorzy sądzą, że skryba słowiański, który owe dopiski uczynił odwrócił hierarchię i pokrewieństwo boskiego ojca i syna, wiedząc iż grecki Helios był synem Hefajstosa dopasował do tego znanych sobie Bogów Słowian. W innej części „Powieść Lat Minionych” donosi, iż książę Włodzimierz w drugiej połowie X wieku, próbując uczynić z kultów pogańskich religię państwową Rusi, wystawił w Kijowie posągi Bogów, spośród których Dadźbóg wymieniany był na trzecim miejscu, a u których stóp ludność składała wszelkie ofiary. Wraz z przyjęciem chrztu przez Włodzimierza w 988 roku, posąg Dadźboga podzielił los pozostałych idoli i został porąbany i spalony. Panteon Włodzimierza nie wymienia Swarożyca, więc część uczonych wnioskuje, iż jest to dowód na to, że ogólnosłowiański Swarożyc (imię zastępcze, przydomek) na Rusi zwał się właśnie Dadźbóg, co dla kronikarza miało być oczywiste, stąd dowolne jego pominięcie i zastąpienie naszym Dawcą Dostatku.

Dadźbóg musiał z pewnością należeć do najważniejszych z Bogów, a wg niektórych był istotą absolutnie najwyższą oraz był patronem całej Rusi, skoro wczesnośredniowieczny epos Słowo o wyprawie Igora, nazywa ruskich książąt „wnukami Dażboga” inne zaś tłumaczenia rozumieją iż owymi wnukami jest cała Ruś jako zbiorowość. Folklor Ruski zna szereg pozostałości po kulcie Dodźboga, a ukraińska autorka Halina Łozko uważa za takie właśnie ludowe zwroty typu „Oj, daj, Boże”, czy „Daj, Boże, daj”, a nawet „…chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” w chrześcijańskim Ojcze nasz. W Polsce imię Dadźboga przekształciło się i było rozpowszechnione aż do końca XVII wieku jako imię męskie nadawane wśród szlachty w formie „Daćbóg”.

W tym miejscu najlepiej widać wstępne założenie o wzajemnym powiązaniu naszych tytułowych bogów, gdyż momentami nie sposób jasno oddzielić jednego od drugiego. Czynić jednak tego nie trzeba, a jedynie pamiętać, że religia to nie matematyka i nie wszystko jest w niej poddane jasnemu wzorowi, że czasami w otchłani czasu i przestrzeni jeden aspekt przechodzi w drugi. Przecież Słowianie w swej wielkiej masie i na ogromnym terytorium nie posiadali jednego centrum, które serwowało jedyną właściwą wykładnię wierzeń. Nic to także wyjątkowego w świecie dawnych religii, bo wielu bogów posiadało różne wcielenia, w których to poszczególne cechy nabierały wartości pierwszoplanowej, z drugiej zaś strony bywało, że z kilku postaci boskich z biegiem czasu w końcu wyłaniała się jedna, choć wieloznaczna. Pozostańmy więc przy stwierdzeniu, że Swaróg, Swarożyc, Radogost i Dadźbóg zawiadują Słońcem, Ogniem i naszym dostatkiem. Pamiętajmy, że to nie istoty ludzkie, by przesądzać o stopniu ich pokrewieństwa, skoligacenia i zadaniach. 

swarga-niebiosa-slonca

Serbołużyczanie – Słowiański Naród Zapomniany

Cmentarz z widocznym napisem na jednym z nagrobków „Wećne swetło niech ijm sweći”, powiewająca nieopodal na maszcie flaga w barwach niebiesko-czerwono-białych, przechodnie mówiący w języku bliskim dla polskiego ucha, a na parterze domu przy drodze wylotowej napis „Pjekarnia”. To miejscowość Chrósćicy, która na dwujęzycznej tablicy ma swój niemiecki odpowiednik Crostwitz, jedna z kilku pod słowiańskim Budziszynem (Bautzen), gdzie Słowianie od tysiąca czterystu lat wciąż stanowią większość. To chyba jedyny region w Niemczech, gdzie Polak mógłby poczuć się naprawdę swojsko, ale nie może, bo choć od 1945 roku sąsiadujemy przez przysłowiową miedzę z najmniejszym narodem słowiańskim – Serbołużyczanami, problematyka nieniemieckich mieszkańców Łużyc praktycznie nie istnieje w polskiej świadomości publicznej za sprawą mediów i państwowej polityki.

Od VI wieku Słowianie zasiedlali tereny między Kwisą a Łabą i Soławą. W IX wieku ostatnie z plemion połabskich Milczanie, przodkowie dzisiejszych Górnołużyczan, utracili niezależność polityczną. Na krótko, bo w latach 1018-1031 Łużyce, w wyniku wojny prowadzonej przez Bolesława Chrobrego, zostały przyłączone do Polski. I na tym kończy się wiedza przeciętnego Polaka o terenach i mieszkańcach na zachód od Odry i Nysy Łużyckiej. Jeśli przejrzeć książki do historii, obejmujące późniejsze okresy, to nie ma w nich nawet jednego zdania o losach Serbołużyczan, „słowiańskiej wyspie” broniącej się od ponad tysiąca lat przed germanizacją. Nie ma też wzmianki o pięknej karcie współpracy między Polakami a Serbołużyczanami, zwłaszcza w okresie prób unicestwienia Słowian przez zbrodniczy reżim hitlerowski. Nie mówiąc już o tym, że nie wspomina się o słowiańskim kulcie religijnym, bo Serbołużyczanie byli wyznawcami m.in. bogini Siwa pokazując jawnie swój związek z kulturą duchową dalekich Indii.

Nieliczne opracowania wydane w latach przełomu wieków XX i XXI, a poświęcone Łużycom, pisząc o współpracy między Polakami a Serbołużyczanami wymieniają jej XIX wiecznych pionierów takich jak: Józef Ignacy Kraszewski, Michał Bobrowski, autor pierwszej polskiej obszernej relacji o Łużyczanach, Teofil Lenartowicz, Roman Zmorski, czy historyk Wilhelm Bogusławski, autor „Rysu dziejów serbołużyckich”. Do tego grona zaliczany jest też Alfons Parczewski, prawnik, historyk, działacz społeczno-polityczny, inicjator założenia dolnołużyckiej Macierzy i Towarzystwa Pomocy dla Studiujących Łużyczan. Po zakończeniu I wojny światowej słowiańskie Łużyce powróciły do orbity zainteresowań środowisk polskich panslawistów, głównie związanych z Narodową Demokracją. Pomimo niepowodzenia w dążeniach niepodległościowych Serbołużyczan z atencją obserwowano nad Wisłą, w pierwszych latach istnienia republiki weimarskiej, postulaty łużyckiego ruchu narodowego zmierzające do autonomii politycznej, religijnej, gospodarczej i kulturalnej. Ruchu – co znamienne – intensywnie wspieranego do 1924 roku przez Czechosłowację.

Od połowy lat 20-tych XX wieku prołużyckie koła w Polsce zwracały uwagę na nasilające się ze strony administracji Prus i Saksonii działania, które służyć miały wzmocnieniu niemieckiego osadnictwa we wschodnich, słowiańskich prowincjach Niemiec. Stwarzało to zagrożenie dla egzystencji nie tylko Serbołużyczan, ale także licznej mniejszości polskiej w Rzeszy. Wspólnota interesów zbliżyła Łużyce do Warszawy. Od tego momentu głównym czynnikiem oparcia dla Serbołużyczan w przeciwstawianiu się polityce wynaradawiania stał się Związek Mniejszości Narodowych w Niemczech. W jego składzie, przy wydatnym zaangażowaniu Związku Polaków w Niemczech, znalazła się Serbołużycka Rada Ludowa grupująca Macierz Serbołużycką, Domowinę i Serbołużycką Partię Ludową. W ścisłym kierownictwie Związku Mniejszości zasiadał reprezentujący Serbołużyczan Arnošt Bart, założyciel wspomnianej Domowiny. Redaktorem naczelnym organizacji był przez długie lata inny Serbołużyczanin Jan Skala, poeta i wybitny dziennikarz, a jednocześnie rzecznik propolskiego nurtu w łużyckim ruchu narodowym. Na Opolszczyźnie, gdzie spędził ostatnie lata życia jest jego grób.

W okresie międzywojennym żywo rozwijały się polsko-serbołużyckie kontakty naukowe, w tym historyków, językoznawców i etnografów, które zaowocowały licznymi publikacjami sorabistycznymi w naszym kraju, między innymi na łamach „Ruchu słowiańskiego”, „Kultury Słowiańskiej”, „Rocznika Slawistycznego”, czy „Zarania Śląskiego”. Współpraca obejmowała też środowiska młodzieżowego „Sokoła”. Dzięki zaangażowaniu polskiego konsulatu w Berlinie organizowano kolonie letnie dla Serbołużyczan w Polsce. Przyjęto też do gimnazjum w Bytomiu kilkunastu chłopców z Łużyc. Od lat 30-tych XX wieku na polskich uczelniach studiowali przyszli ważni działacze łużyckiego ruchu narodowego m.in. Wójćech Kóčka, Pawoł Nowotny i Anton Nawka. W dziedzinie literatury pisarz i malarz Mĕrćin Nowak-Njechroński przełożył na górnołużycki dzieła Reymonta, Żeromskiego i Tetmajera, publikowane we fragmentach na łamach największych pism na Łużycach „Serbskich Nowin” i „Łužycy”. Prołużyckie sympatie w naszym społeczeństwie krzewiły: Polskie Towarzystwa Przyjaciół Narodu Serbołużyckiego w Warszawie, Poznaniu i Katowicach. W Krakowie działał Wydział Serbołużycki przy Towarzystwie Słowiańskim.

Jednakże na większą skalę polska opinia publiczna dowiedziała się o losie Serbołużyczan po 1933 roku w związku z nasileniem prześladowań „małego narodu” w hitlerowskiej III Rzeszy. Do Polski docierały informacje o niszczeniu i usuwaniu napisów, tablic, szyldów czy nagrobków w języku górno- i dolnołużyckim. Z czasem prześladowania Łużyczan przybrały jeszcze ostrzejszą formę: napadów, aresztowań, delegalizacji organizacji, zamykania kolejnych pism, czy wysiedlania inteligencji i duchowieństwa. Do obozów koncentracyjnych i więzień trafili czołowi działacze Domowiny – Pawol Nedo, ks. Jan Cyž, Jan Meškank, czy ks. Beno Šołta – wywieziony za pomaganie polskim robotnikom. Zmarli w skutek zamęczenia m.in. ks. Alojs Andricki i dr Marja Grólmusec. Z lat 30-tych datuje się też aktywność polskiego wywiadu, który starał się zorganizować aktywistów łużyckich w ramach tzw akcji „Michał”. Od 1935 roku nawiązano kontakt ze studiującymi w Poznaniu W.Kóčką, P.Nowotnym, a także P.Nedo, Janem Cyžem i Jurijem Brĕzanem. Za ich pośrednictwem Polska wspierała finansowo rodziny serbołużyckie represjonowane w hitlerowskich Niemczech, a antyfaszyści z Łużyc angażowali się po 1939 roku w walkę polskiego podziemia z okupantem.

Klęska katolika Adolfa Hitlera i ostateczny upadek chrześcijańsko-faszystowskiej III Rzeszy umożliwił odbudowę życia narodowego Łużyczan. W gronie liderów łużyckiego ruchu narodowego ścierały się różne koncepcje co do przyszłości Serbołużyczan. Najsilniejsza z nich zakładała federację z Czechosłowacją. Pod uwagę brano też wariant samodzielnego państwa łużyckiego, czy szerokiej autonomii w ramach państwa niemieckiego. Ale – co warto odnotować – obecny był też nurt propolski. Jego zwolennicy, nawiązywali do pomocy niesionej Łużyczanom przez nasz kraj po 1925 roku, w tym do konspiracyjnej działalności w okupowanej Polsce – Serbołużyckiego Komitetu Narodowego, który współpracował z Delegaturą Krajową Rządu RP w Londynie, w tym z jej Biurem Ziem Zachodnich. W omawianym okresie propolskich Łużyczan wspomagali aktywnie: Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich, Instytut Zachodni, czy ludowe pismo SL-ROCh „Odra-Nysa”. Problematyka łużycka obecna była w „Odrze”, „Sprawach Łużyckich”, „Walce”, czy „Młodej Polsce”. Prołużycki ruch rozwijał się w Krakowie i Wielkopolsce („Polski Ruch Obrony Łużyc” w Krotoszynie). Z inicjatywy Polskiego Związku Zachodniego i Komitetów Słowiańskich powstały Towarzystwa Przyjaciół Łużyc w Częstochowie, Krakowie, Opolu, Szczecinie i Wrocławiu.

Swoją działalność rozwinął też poznański Akademicki Związek Przyjaciół Łużyc „Prołuż”, który pozyskał sympatyków na uczelniach Poznania, Gdańska, Krakowa, Lublina, Łodzi, Torunia, Warszawy i Wrocławia. Na czele „Prołuzu” stanął Alojzy Matyniak. W swoim programie organizacja lansowała aktywną współpracę z organizacjami łużyckimi i prołużyckimi w Czechach. Projekt polityczny zakładał autonomię Łużyc w ramach państwa polskiego. Na łamach wielu gazet wypowiadali się animatorzy ruchu prołużyckiego w Polsce – m.in. Tadeusz Powidzki, Edward Poppek, Edward Paukszta, czy wspomniany już A.Matyniak. Wydawano memoranda i oświadczenia. Mobilizacja polskiej opinii publicznej w poparciu dążeń wolnościowych Serbołużyczan przez wspomniane środowiska zaczęła napotykać na przełomie 1946 i 1947 roku na problemy władz komunistycznych. Miało to związek ze zmianą koncepcji Stalina co do przyszłości państwa niemieckiego, a co za tym idzie kwestii dalszych losów Łużyc i jej mieszkańców na terenie NRD. Dodatkowo sprawy komplikował narastający konflikt w łużyckim ruchu narodowym, coraz mocniej infiltrowanym przez komunistów wschodnio-niemieckich oraz zobojętnienie na los najmniejszego narodu słowiańskiego we władzach Czechosłowacji oraz państw Europy Zachodniej.

Oporne wobec nowej „niemieckiej linii” Moskwy, natychmiast przekopiowanej przez rodzimych komunistów, krajowe organizacje prołużyckie takie jak Polski Związek Zachodni, czy „Prołuż” stały się przedmiotem zainteresowania ze strony organów bezpieczeństwa. W maju 1949 roku w Poznaniu aresztowano przywódców „Prołużu” – A.Matyniaka i T.Szymańskiego. Prześladowana i policyjnie terroryzowana organizacja zaprzestała działalności. Rok później zlikwidowano resztki Towarzystwa Przyjaciół Łużyc. Jest jak się wydaje odpowiedni moment, żeby dokonać przewartościowania w podejściu instytucji kształtujących opinię publiczną w naszym kraju do problematyki przeszłości, teraźniejszości i przyszłości bratniego narodu słowiańskiego zamieszkującego po zachodniej stronie Odry i Nysy Łużyckiej. Pora ku temu najwyższa, bo ze wstydem należy odnotować, że na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat rzekomo wolnej Polski, w sprawach łużyckich w dużej mierze kontynuujemy linię poststalinowskiego milczenia.

Zmiana w tej materii zależy przede wszystkim od mediów, ale pierwszy impuls powinni dać polityczni notable. Od 1989 roku żaden z polskich prezydentów i premierów składających wizytę w Niemczech nie pofatygował się na Łużyce i nie odbył symbolicznego spotkania ze słowiańskimi autochtonami. Absencja to zapewne wynik powszechnej nieznajomości problematyki łużyckiej w naszym kraju, ale – jak się wydaje – także charakterystyczna dla elit o rodowodzie lewicowo-katolickim i liberalnym oraz nazistowsko-prawicowym na zmianę rządzącym Polską, obawa przed działaniami, które mogłyby pogorszyć dobrosąsiedzkie relacje z Berlinem. Warto odnotować, że do nowego otwarcia w relacjach polsko-serbołużyckich nie doszło też po wyborach 2005 roku, kiedy do władzy doszła deklarująca „upodmiotowienie” relacji z Niemcami PIS-owska prawica katolicka oparta na elektoracie Radio Maryja. Nie zmienił tego też udział w poprzedniej koalicji rządowej ugrupowania, które odwoływało się wprost do tradycji narodowodemokratycznej, z jakże silnym pierwiastkiem panslawistycznym.

Na domiar złego ze strony państwa Polskiego od początku roku 2009 redakcja „Serbskich Nowin”, jedynego słowiańskiego dziennika w Niemczech, stara się o wywiad z prawicowo-katolickim Prezydentem RP, Lechem Kaczyńskim. Dla urzędników kancelarii wygospodarowanie kwadransa w kalendarzu głowy państwa dla serbołużyckich dziennikarzy, a de facto dla czytelników gazety – Serbołużyczan, to zbyt dużo. Rok temu w rozmowie z ks. Měrćin Salowski, byłym proboszczem w Chrósćicy, na pytanie o przyszłość swoich rodaków powiedział; „Już Marcin Luter twierdził, że nie warto tłumaczyć Biblii na język łużycki, bo ten naród niedługo wyginie. Luter się bardzo pomylił. My jesteśmy już tysiąc czterysta lat i będziemy. Jednak nasza sytuacja jest zgoła odmienna od choćby mniejszości duńskiej w Niemczech, o którą może upomnieć się Kopenhaga. My Serbołużyczanie, pozbawieni własnej państwowości, możemy liczyć na wsparcie wyłącznie ze strony bratnich narodów takich jak Polacy”. A po chwili z promiennym słowiańskim uśmiechem dodał „Nasz mały naród był tak bliski Papieżowi Janowi Pawłowi II, który wprowadził błogosławieństwo w języku górnołużyckim i ono jest tam do dziś”. Tyle, że słowa polityków katolickich nigdy nie przekładały się na realne czyny gdy trzeba było poprzeć naród z jego dorobkiem i wielką tradycją słowiańską. Pozostaje zatem serbołużyczanom masowy powrót do pradawnej wiary i szukanie pomocy u Bogini Siwa.
__________________________
Tekst jednolity przygotowany w oparciu m.in. o publikacje Igora D. Górewicza poświęcone słowiańskim bóstwom z Gazety Rycerskiej, a także „Mitologię Słowiańską” z 1911 roku podług Naruszewicza, Lelewela, Bogusławskiego, Brucknera, Gruszewskiego i innych tekstów.
__________________________

Opracowanie i redakcja tekstu: Mirosław Paweł Salwowski, Bydgoszcz (Osie) 

Chcesz się uczyć Białej Magii? Poczytaj więcej o Rozwoju Duchowym

—> Jeśli chcesz uczestniczyć w warsztatach z naukami i praktykami Linii Przekazu Mistrzów Mądrości z Himavantu, zgłoś się na adres podany w zakładce KONTAKT